„Po wielu latach w terapii pozbyłam się żalu” – Wywiad
Written by Redakcja on 10 września 2024
Na początku września 2024 roku spotkałam się z Panią Katarzyną, która zgodziła się opowiedzieć mi swoją historię. Pani Katarzyna aktualnie ma 43 lata, dwójkę nastoletnich dzieci oraz męża, z którym mieszka na wsi. Rodzice Pani Kasi sprawowali funkcję opiekunów w Rodzinnym Domu Dziecka odkąd moja rozmówczyni miała 6 lat. Poprosiłam ją, aby odpowiedziała na kilka pytań związanych z jej dzieciństwem.
Ze względu na ochronę prywatności, moja rozmówczyni poprosiła mnie o zachowanie anonimowości. Usunęłam lub zmieniłam zatem wszelkie dane, które mogłyby pozwolić na identyfikację mojego gościa.
Alicja Maj, Radio Fraszka: Dzień dobry, Pani Katarzyno. Bardzo się cieszę, że zgodziła się Pani ze mną porozmawiać.
Pani Katarzyna: Dzień dobry, dziękuję za zaproszenie. Cieszę się, że młodzi ludzie tacy jak Pani podejmują się tematów takich jak piecza zastępcza.
AM, RF: Chciałabym żeby właśnie w temacie pieczy zastępczej głos zabrały dzieci biologiczne opiekunów zastępczych. Mogłaby Pani opowiedzieć jak wyglądały początki funkcjonowania waszego Rodzinnego Domu Dziecka?
PK: Miałam 6 lat, kiedy przyjęliśmy do siebie pierwsze dziecko. Był to chłopiec w wieku ośmiu lat. Został zabrany od swoich biologicznych rodziców po interwencji policji w ich domu. Moi rodzice niestety nie mogli mieć więcej biologicznych dzieci, a bardzo o tym marzyli. Zresztą ja również bardzo chciałam mieć rodzeństwo, dlatego cieszyłam się z pomysłu objęcia funkcji Rodzinnego Domu Dziecka. Potem już szybko nasza rodzina zaczęła się powiększać. Następne były dwie dziewczynki, dziesięcio i czteroletnia.
AM, RF: Musiał to być niemały wstrząs, zarówno dla Pani jak i Pani rodziców. Miała Pani jakiś wpływ na decyzję swoich rodziców o podjęciu takiej pracy?
PK: Moi rodzice zanim podjęli ostateczną decyzję dużo opowiadali mi o tym, jakby to wszystko miało wyglądać. Niestety, oni chyba sami nie zdawali sobie do końca sprawy z tego jak zmieni się nasza rzeczywistość. Mieli wyobrażenia o ratowaniu biednych dzieci, ale zapomnieli o różnych przeszkodach i trudnościach jakie na nas czekały.
AM, RF: Na przykład, jakie?
PK: Na przykład różne zaburzenia emocjonalne, z którymi zmagały się dzieci, które do nas trafiały. Nierzadko bywały świadkami różnych patologicznych sytuacji, które miały ogromny wpływ na ich osobowość i zdrowie psychiczne. Oprócz tego bardzo często zdarzały się konflikty z rodzicami biologicznymi tych dzieci, którzy nie rozumieli, że chcemy im pomóc, a nie przeszkadzać. Brali nas za swoich wrogów, bo „zabraliśmy” im dzieci.
AM, RF: Niestety, dobrze wiem, o czym Pani mówi. Jaki wpływ na Panią miały te wszystkie sytuacje?
PK: Przez lata byłam wychowywana na grzeczną, potulną córeczkę, która ma we wszystkim pomagać, być wzorem do naśladowania i najlepiej na nic się nie skarżyć. Przez to później, już w dorosłym życiu miałam ogromny problem z wyrażaniem własnego zdania i panicznie bałam się podejmować jakiekolwiek decyzje. Z każdą zagwozdką dzwoniłam do mamy i prosiłam ją, by zdecydowała za mnie.
AM, RF: Ile miała Pani lat, gdy po raz pierwszy skorzystała z pomocy psychologa?
PK: Miałam osiemnaście lat. Tak naprawdę już kilka lat wcześniej wiedziałam, że potrzebuję pomocy, ale nie potrafiłam o nią poprosić. Gdy tylko ukończyłam pełnoletność zapisałam się na pierwszą wizytę.
AM, RF: Pani rodzice nie zauważyli wcześniej, że może Pani tego potrzebować?
PK: Szczerze mówiąc, ciężko stwierdzić. Widzieli, że dzieje się ze mną coś niedobrego, ale chyba uznali, że sama sobie z tym poradzę. W ogóle bardzo często zakładali, że sama sobie z czymś poradzę, nawet gdy byłam jeszcze dzieckiem. I chyba uważali, że psycholog jest tylko dla tych, którzy przeżyli w życiu jakąś ogromną tragedię.
AM, RF: Niestety często słyszę to z ust dzieci biologicznych opiekunów zastępczych. Często wymaga się od nas żebyśmy byli idealni, bo przecież mamy rodziców i nic złego nam się nie dzieje. Ma Pani o to żal do swoich rodziców?
PK: Po wielu latach w terapii pozbyłam się żalu. Wybaczyłam rodzicom różne decyzje, które podjęli, a które w ostateczności miały na mnie zły wpływ. Wiem, że nigdy nie chcieli mnie skrzywdzić i bardzo mnie kochali. Niestety, sami nie byli przygotowani na wychowanie własnej córki w rodzinie zastępczej. Uważam, że to jest ogromny minus całego systemu pieczy zastępczej – brak przygotowania dzieci biologicznych do funkcji „zastępczego rodzeństwa”. Być może gdyby coś takiego istniało, uniknęlibyśmy wielu nieprzyjemnych sytuacji i traum. Ale wracając do pytania – miałam w sobie żal. Byłam zła, zawiedziona. Nie rozumiałam dlaczego rodzice wolą obce dzieci ode mnie. Chciałam być we wszystkim najlepsza, żeby „zasłużyć” sobie na ich czas i uwagę. Kiedy w wieku dwudziestu-trzech lat wyprowadziłam się z domu, przyjeżdżałam do nich jeszcze przez cztery lata. Potem kontakt się urwał, praktycznie do zera. Czasem tylko ktoś zadzwonił, ale rozmowa trwała zazwyczaj nie więcej niż pięć minut.
AM, RF: Długo trwała ta cisza między Panią i rodzicami?
PK: Prawie cztery lata. Gdy jeszcze przyjeżdżałam do rodziców urodziła mi się córeczka. Bardzo chciałam, żeby rodzice mieli z nią dobry kontakt, żeby miała super dziadków. Niestety rodzice dla niej również mieli bardzo mało czasu. Któregoś dnia, gdy moja córeczka pokłóciła się z którymś z dzieci przyjętych o zabawkę i uderzyła je po głowie, moja mama zaczęła na nią krzyczeć, a mi zrobiła wykład na temat tego dlaczego moja córka nie może się tak zachowywać, i że powinna być przykładem dla innych dzieci. Wtedy coś we mnie pękło. Zabrałam córeczkę i wróciłam do domu, do męża. Opowiedziałam mu co się stało i obiecałam sobie, że nigdy więcej nie pozwolę, aby moje dzieci przeżywały to samo co ja.
AM, RF: Brzmi to naprawdę okropnie, aż mam ciarki. Kto pierwszy wyciągnął rękę na zgodę?
PK: Moja mama. Zadzwoniła do mnie któregoś dnia, niedługo po tym jak urodziłam synka. Płakała. Zapytała czy może do mnie przyjechać i porozmawiać. Przyjechała, rozmawiałyśmy całą noc i płakałyśmy. Było bardzo ciężko, ale jakoś się dogadałyśmy. Rodzice bardzo się starali, żeby nie popełniać tych samych błędów drugi raz.
AM, RF: Cieszę się, że ta historia miała swój happy end. Uważa Pani, że dzieci przyjęte są traktowane tak samo jak dzieci biologiczne?
PK: Uważam, że czasem są traktowane nawet lepiej. Oczywiście, nie zawsze i nie w każdej rodzinie, mówię tutaj tylko o własnych doświadczeniach. Często słyszę to pytanie – czy dzieci przyjęte są traktowane tak samo dobrze jak dzieci biologiczne. Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś spytał czy dzieci biologiczne są tak samo dobrze traktowane jak dzieci przyjęte. Ale chciałabym, żeby wszyscy zrozumieli, że to nie jest tylko wina moich rodziców. Oni mieli nad sobą ludzi, którzy mocno kontrolowali sytuację w naszym domu. Niestety, częściej po to by wytykać błędy niż pomagać. Rodzice czuli na sobie presję, że sami muszą sobie ze wszystkim radzić i wszystko musi być idealne. Ja sama nieraz i nie dwa usłyszałam – czasem bezpośrednio, czasem nie – od ludzi pod którymi funkcjonował nasz Rodzinny Dom Dziecka, że jestem niewychowana, niewdzięczna, itp.
AM, RF: Dlaczego?
PK: Bo będąc już dorosłą kobietą nie chciałam iść w ślady moich rodziców. Oczekiwano ode mnie, że będę do rodziców często przyjeżdżać, żeby pomagać im w sprzątaniu, gotowaniu, wychowywaniu dzieciaków. Na początku nie potrafiłam powiedzieć „nie”. Bez słowa wykonywałam wszystkie polecenia, bo nie chciałam wyjść na niegrzeczną. Dopiero kiedy mój mąż zauważył, że źle się z tym czuję zaczął namawiać mnie do powiedzenia głośno swojego zdania. Gdy oznajmiłam, że zajmowanie się domem rodziców nie jest moją pracą i nie pisałam się na coś takiego, usłyszałam, że jestem wyrodną córką, niewychowaną i samolubną. Oczywiście, to nie były słowa moich rodziców, tylko ludzi z PCPR-u. To również był jeden z powodów, dlaczego się od tego odcięłam.
AM, RF: Może mi Pani nie wierzyć, ale wcale mnie to nie dziwi. Sama widziałam podobne sytuacje. Jak teraz wygląda Pani życie?
PK: Teraz mieszkam z mężem i dziećmi, pracuję, staram się czerpać z życia i spełniać marzenia. Ukończyłam terapię, moi rodzice są już na emeryturze. Często się widujemy, mają dobry kontakt z moimi dziećmi. Wszystko skończyło się bardzo dobrze, ale wymagało to ode mnie mnóstwa lat ciężkiej pracy nad sobą. Chciałabym, żeby świadomość tego z czym zmagają się dzieci biologiczne rodziców zastępczych wzrosła. Chciałabym, żeby bardziej nas rozumiano i słuchano. Myślę, że byłoby nam dużo łatwiej.
AM, RF: Jak Pani myśli – z czego wynika tak mała świadomość na ten temat?
PK: Chyba przede wszystkim z tego, że dzieci biologiczne boją się mówić o tym co naprawdę czują. Boją się zostać ocenione jako mało empatyczne, niewrażliwe na krzywdę dzieci przyjętych, egoistyczne. Czujemy, że odebrano nam prawo do narzekania, bo przecież mamy pełną rodzinę i nikt nas nie bił kiedy byliśmy mali. Taka jest prawda. I wcale się nie dziwię, że nie chcemy o tym mówić. Ja sama nie bez powodu poprosiłam Panią o zachowanie anonimowości. Dzięki terapii pozbyłam się poczucia winy, że odczuwam to wszystko w ten sposób, ale nie wiem czy byłabym gotowa na oceniające spojrzenia po publikacji tego wywiadu. Chciałabym, żeby nam też pozwolono mówić.
AM, RF: Tego nam wszystkim życzę. Bardzo dziękuję Pani za spotkanie, było to dla mnie niesamowicie cenne doświadczenie.
PK: Proszę mi wierzyć, że dla mnie również. Cieszę się, że się tego podjęłam. Dziękuję za rozmowę.