Malowniczy obraz II Wojny Światowej, czyli „The Liberator”
Written by Redakcja on 22 listopada 2020
II Wojna Światowa bez wątpienia jest jednym z najważniejszych wydarzeń w historii współczesnego świata. Nie można się więc dziwić, że powstało o niej wiele książek, filmów i gier. Nie brakuje też seriali, jednak The Liberator wyróżnia się na ich tle swoją stylistyką – jest serialem animowanym. I czy taka forma przekazu jest odpowiednia ukazania wagi tej historii?
Miniserial The Liberator został wyreżyserowany przez Grzegorza Jonkajtysa – Polak, który pracował przy efektach specjalnych w wielu amerykańskich produkcjach. Za scenariusz odpowiada Jeb Stuart, który pisał scenariusze m.in. do Szklanej pułapki. Historia jest na podstawie książki o tym samym tytule Alexa Kershawa i przedstawia losy Dywizji „Thunderbird”, w szeregach której walczyli Amerykanie pochodzenia indiańskiego i meksykańskiego. Głównym bohaterem jest natomiast Felix Sparks, dowódca tej kompanii, w którego wcielił się Bradley James.
Pierwszą kwestią jaką trzeba poruszyć w tej recenzji, jest oprawa wizualna produkcji. Twórcy wykorzystali tu animację rotoskopową, czyli najpierw robili zdjęcia aktorom na planie, a później były na nie nakładane filtry, rysowane obrazy. I poziom tej animacji jest strasznie nierówny. Z jednej strony mamy tu malownicze krajobrazy, żołnierzy kroczących wśród mgły, spojrzenie z lotu ptaka na pobojowisko,. Wszystko to jest tak piękne, że zdjęcia tych scen mógłbym oprawić w ramkę i powiesić na ścianie, bo naprawdę jest na czym zawieść oko. Taki a nie inny styl artystyczny pozwala na pokazanie brutalności w bardzo estetyczny sposób. W mojej pamięci zostanie to jak „pokazana” jest tam krew – to zwykłe czerwone plamy – proste, lecz sugestywne. Albo ukazanie ofiar zbrodni można porównywać do obrazów mistrzów malarstwa. Niestety, mamy też momenty możemy zauważyć to, że aktorzy stoją na zielony tle i wszystko co jest za nimi – nie istnieje. Natomiast kiedy dochodzi do scen akcji, to fani gier komputerowych mogą myślami powrócić do gier z epoki Playstation 2. Brzydka grafika komputerowa kuje w oczy, zwłaszcza w kontraście z bardziej malowniczymi scenami serialu. W mojej opinii kolejnym problemem tej oprawy jest fakt, że postacie mogą się zlewać ze sobą, przez co nie jesteśmy w stanie rozpoznać ich.
Fabuła też nie pomaga w ocenie The Liberator. Motyw amerykańskich żołnierzy, którzy bohaterko walczyli z Niemcami, ale wojna nie była piękna, tylko brud i śmierć – jest już mocno przereklamowany. Taką historię widzieliśmy w Szeregowcu Ryanie, czy Kompanii Braci. I w tej kwestii serial nie wnosi nic nowego. Sparks jest człowiekiem o dobrym sercu, który to zrobi wszystko dla swoich ludzi, a na koniec powie parę patetycznych słów. O innych postaciach natomiast można łatwo zapomnieć, bo nie są na tyle barwi. No nic ciekawego. Z całej tej historii wyłaniają się dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest to, że nie demonizuje się tu wszystkich postaci niemieckich. To mnie zaskoczyło, zdając sobie sprawę z jakim typem produkcji mam do czynienia. Drugim, może nawet bardziej zaskakującym, było przedstawienie Amerykanów (oczywiście niektórych), w roli bezwzględnych oprawców. Nie spodziewałem się, że kiedyś w amerykańskiej produkcji o tematyce II wojny światowej zobaczę takie przedstawienie Amerykanów. Wszystko za sprawą pewnej sceny w obozie koncentracyjnym w Dachau (kto ma wiedzieć ten wie, a tak to nie będę zdradzał spoilerów).
Ocena tej produkcji jest bardzo trudnym zadaniem. Jej najbardziej charakterystyczny punkt i największa zaleta – czyli oprawa wizualna, nie spełnia oczekiwań. Natomiast inne elementy nie stanowią dla serialu żadnej podpory. Jednak nie mogę powiedzieć, że podczas oglądania źle się na The Liberator bawiłem. Jako historyk z zamiłowania możliwość poznania kolejnego z elementów, na które składa się historia najważniejszej wojny w dziejach, była wartością dodatnią, zwłaszcza w tak malowniczy i piękny sposób (o ile tak można powiedzieć o wojnie). Także mogę polecić ten serial, ale czuję, że to nie będzie serial dla wszystkich.
zdjęcia: Netflix