Current track

Title

Artist


Tik-Tak, tik-tak, koniec już nadszedł! Recenzja serialu Watchmen

Written by on 19 grudnia 2019

W poniedziałek 15 grudnia na serwis HBO GO trafił ostatni odcinek serialu bazującego na powieści graficznej stworzonej przez Alana Moore’a. Projekt trochę ryzykowny, bo komiks należy do klasyki gatunku, a w pamięci wciąż tkwi niezbyt miło przyjęta adaptacja filmowa. Na dodatek showrunnerem serialu jest Damon Lindelof, który odpowiadał m.in. za scenariusz do pogmatwanych do granic możliwości Zagubionych. Jednak mimo tych obaw, serial okazuje się warty uwagi.

Zanim zacznę, pragnę zaznaczyć, że osobiście nigdy nie czytałem komiksowego oryginału, jak również ominąłem szerokim łukiem Watchmen Zacka Snydera, tak więc moje doświadczenie serialu to istna tabula rasa, nie budowane jakimiś większymi oczekiwaniami.

Także tu poznajemy historię odgrywającą się w alternatywnym świecie, gdzie prezydentem USA od kilkudziesięciu lat jest Redford, a Wietnam jest 51 stanem Ameryki. Akcja rozgrywa się w Tulsie w stanie Oklahoma, gdzie od kilku lat trwają walki policji, która musi się ukrywać się pod maskami wraz z Siódmą Kawalerią, grupą ekstremistów-rasistów, którym chcą odbudować „białą siłę”. Póki co uśpiony konflikt na nowo zostaje odrodzony kiedy to jeden z członków kawalerii atakuje czarnoskórego policjanta. Co oczywiście rozpoczyna lawinę nieoczekiwanych zdarzeń.

Dobrze naoliwiony zegar…

Nad zaletami tego serialu mógłbym rozprawiać godzinami. Pierwszą z nich jest oczywiście historia ociekająca tajemnicą oraz gęstym i brudnym klimatem. Watchmen przez większość czasu trzyma nas w napięciu, powoli odsłaniając kolejne karty. Tu była moja największa obawa, że serial wpadnie tok wielu pytań bez odpowiedzi, jednak jest historią spójną, zamkniętą w 9 odcinkach. Również na uwagę zasługuje postawa do materiału źródłowego. Twórcy nie popadają w pewne schematy, czyli nie zasypują nas niezrozumianymi dla nie-fanów odniesieniami, ani nie biorą jakiegokolwiek motywu z kart komiksu po to, by był, ale każdy taki zabieg ma swoje znaczenie fabularne, oddające ducha oryginału. Kolejnym plusem jest reżyseria. Narracja jest prowadzona genialnie, w szczególności w odcinku 6 i 8, w których jest ona doprowadzona do rangi sztuki. Sceny akcji są choreograficznym majstersztykiem. Są realistyczne, brudne, nie czuć w nich „superbohaterskiego ducha” (jak chociażby u Snydera). Nie można zapomnieć o pracy aktorów, którzy tu wspięli się na wyżyny możliwości. Jeremy Irons, gdy tylko pojawia się na ekranie, kradnie całe show. Podobnie Tim Blake Nelson, który całym ciałem oddaje wszelkie emocje swojej postaci.

…Z rysą na szkle

Dla mnie jedną ze znaczących wad jest historia, a mianowicie jej zakończenie. Z jednej strony jest zrozumiałe, wszystko to co stało się w ostatnim odcinku wynika z poprzednich, ale z drugiej strony pozostawia pewien niedosyt. Jakby Lindelof miał jeszcze wiele do opowiedzenia, ale nie starczyło mu czasu, więc część wątków rozwiązuje się w dość banalny i głupkowaty sposób, zostawiając pewien niesmak. Nie jest to również serial dla każdego, zwłaszcza dla kogoś kto szuka typowej superbohaterskiej zabawy. Trzeba się tu przygotować na liczne komentarze do współczesnego świata.

Oglądając to z tygodnia na tydzień nie mogłem się doczekać, co takiego twórcy wymyślili tym razem. Jednak po całym sezonie nie mogę się tym w pełni zachwycić.


Reader's opinions

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.