Teatr w dwóch językach. Słyszący w świecie niesłyszących
Written by Sebastian Janikowski on 22 listopada 2024
W ostatnich dniach Teatr Żeromskiego w Kielcach zorganizował trzy spektakle przystosowane dla różnych grup widzów – najpierw dla osób niewidomych, potem dla tych, którzy nie posługują się językiem polskim. W czwartek 21 listopada miałem zaszczyt doświadczyć oglądania spektaklu dla osób niedosłyszących i głuchych i opowiem, jak wyglądało całe takie wydarzenie z perspektywy osoby słyszącej.
W czwartkowy wieczór dwudziestego pierwszego listopada, około 17:30, wszedłem do Teatru Żeromskiego. Szybko zostawiłem swoją kurtkę w szatni, skąd zostałem pokierowany na małą scenę, znajdującą się na poziomie -1. Na dole znalazłem się w niewielkim foyer. Do rozpoczęcia spektaklu zostało jeszcze pół godziny – wykorzystałem więc ten czas na to, żeby dokładniej przyjrzeć się temu miejscu. Pomieszczenie było niewielkie – ale pełne detali! Moją uwagę przykuła szczególnie makieta budynku, która bardzo dokładnie odwzorowywała szczegóły teatru sprzed lat. Widać było m.in. dorożkę i pięknie poubierane ludziki wokół budynku. Moją uwagę przyciągnęło również kilka starych dekoracji – np. oryginalna kolumna teatralna czy szyld dawnej podziemnej teatralnej kawiarni „Dziurka”.
Powoli zaczęli schodzić się widzowie. To miał być spektakl dedykowany osobom niesłyszącym i niedosłyszącym, ale wejściówki były darmowe dla wszystkich chętnych. Zastanawiałem się, kto przyjdzie. Może będzie to tylko garstka osób faktycznie potrzebujących tej formy teatru? Nic bardziej mylnego – zdecydowana większość widzów to były osoby głuche. Szczerze mnie to ucieszyło. Co ciekawe, atmosfera bardzo szybko stała się żywa – głusi zdawali się dobrze znać nawzajem, bo nieustannie rozmawiali między sobą w języku migowym. Patrzyłem z pewnego rodzaju… fascynacją? Zastanawiałem się, czy oni wszyscy faktycznie się znają, czy to bardziej kultura i wspólny język tak ich zjednoczył. Korzystając z okazji, przysłuchałem się krótkiej wypowiedzi tłumaczki – dowiedziałem się, że pantomima jest jedną z ulubionych form teatralnych osób niesłyszących. Racja… pomyślałem, to w końcu właśnie pantomima opiera się na wyrazie ciała i mimice, które są dla nich naturalnymi środkami ekspresji. Ciekawostką, jaką udało mi się wyłapać było to, że osoby głuche często mają doskonałe poczucie rytmu i świetnie tańczą – coś, czego zupełnie się nie spodziewałem.
Około 17:50 wszyscy zostaliśmy zaproszeni na salę. Przy wejściu sprawdzano bilety, a niedosłyszącym oferowano specjalne słuchawki wzmacniające dźwięk. Pokazało to, jak bardzo teatr dba o potrzeby swoich widzów. Mała scena zrobiła na mnie świetne wrażenie. Była kameralna i przytulna, z wygodnymi fotelami przypominającymi pufy.
Spektakl „Kilka opowieści z Islandii”, który miałem przyjemność zobaczyć, był… inny. Tak… to dobre słowo. Bynajmniej to nic złego! Głównym wątkiem była podróż polskiej dziennikarki, która przyjechała na Islandię, by zebrać jak najwięcej materiału do książki o Polakach, którzy emigrowali do tego kraju. Tam spotyka ona islandzkiego dziennikarza, który jej opowiada o swojej ojczyźnie. Historia rozwijała się szybko. Tym czymś, co dawało aurę „inności”, było to, że sześciu aktorów wcielało się w wiele różnych postaci. Każdy z nich nosił białe koszulki z różnymi nadrukami w stylu: „AKTOR JAKO…” – dalsza część napisu wskazywała, kim w danej chwili grana postać była.
Od wejścia na salę, zanim jeszcze spektakl się zaczął, zastanawiałem się, jak rozwiązano kwestię obecności osób całkowicie niesłyszących. W końcu dla nich oferowane przed wejściem słuchawki byłyby bezużyteczne. Odpowiedzią była tłumaczka języka migowego, która w chwili rozpoczęcia spektaklu ustawiła się z boku sceny. Jeśli miałbym to do czegoś porównać, to wyglądało to niemal dokładnie tak, jak w telewizji, kiedy gdzieś w dolnym rogu ekranu pojawia się małe okienko z osobą tłumaczącą na migowy. Z tą różnicą, że tutaj wszystko działo się na żywo. Tłumaczka, mimo że stała z boku, była dobrze widoczna dla publiczności. Wskazywała gestami na postacie, które w danej chwili mówiły i na bieżąco „przekładała” ich kwestie na język migowy. Zastanawiałem się, czy nadąża – dialogi momentami były bardzo dynamiczne, a zmiany postaci błyskawiczne.
Niesamowite było dla mnie obserwowanie, jak to funkcjonuje z perspektywy osoby głuchej. Z jednej strony muszą przecież patrzeć na scenę, by śledzić ruchy aktorów, z drugiej – co chwila odwracają wzrok w bok, by zrozumieć, co dzieje się w dialogach. Patrząc na tę sytuację, zacząłem jeszcze bardziej podziwiać osoby głuche i ich umiejętność korzystania z takiej formy przekazu.
Gdy aktorzy ukłonili się, na sali rozległy się brawa. Zwykle w teatrze owacje przeciągają się, czasem aktorzy wychodzą po kilka razy, ale tutaj brawa były pojedyncze. Ludzie zaczęli opuszczać salę. Wychodząc, usłyszałem, jak ktoś cicho szepnął: „No, ciężki spektakl”. Muszę przyznać, że trochę się z tym zgadzam. Sztuka wymagała skupienia, a jej forma mogła być trudna w odbiorze.
Po spektaklu foyer niemal od razu opustoszało. Zostało zaledwie kilka osób ze społeczności Głuchych, którzy jeszcze rozmawiali ze sobą.
Cieszę się, że Teatr Żeromskiego w Kielcach myśli o osobach ze specjalnymi potrzebami i robi wszystko, by uczynić sztukę dostępną dla każdego. Teatr wystawił spektakl „Kilka opowieści z Islandii” nie tylko przystosowany dla osób głuchych, ale także z myślą o osobach niewidomych i niedowidzących, a także z myślą o osobach niepolskojęzycznych. Mam nadzieję, że będzie takich akcji więcej!
/fot. Redakcja