Taniec towarzyski – o tym jak się zaczęło i jak się skończyło

Written by on 17 listopada 2021

Pamiętam dzień kiedy pierwszy raz płakałam, patrząc na taniec. To było na letnim obozie tanecznym. Ostatni dzień. Każda para musiała zatańczyć wybrany taniec. Jedna para z wyższej klasy tanecznej wybrała walca angielskiego. Ktoś włączył reflektor. Zgasili światło. Pamiętam jak białe światło sunęło za nimi po parkiecie, kiedy oni wirowali lekko i płynnie, jak dwa pióra unoszące się na delikatnych podmuchach wiatru. Byli tak niesamowicie zgrani, jak jedna dusza w dwóch ciałach. Jedno oparte o drugie, bezgraniczne zaufanie i pasja, którą dało się niemal poczuć na skórze. Płakałam trzymając swoje spragnione tańca serce na dłoni i obserwując jak ich cienie rzucane na ściany powtarzają po nich ruchy niczym klony. To było niesamowite.

Zaczęłam tańczyć w wieku jedenastu lat. To późno. Kiedy ja zaczynałam, dzieci w moim wieku miały już na koncie mnóstwo sukcesów. Moi rodzice często powtarzali, że najpierw nauczyłam się tańczyć, a dopiero później dobrze chodzić. Urodziłam się z muzyką we krwi. Czułam to, po prostu. Nie chciałam iść wcześniej na żadne zajęcia bo nie chciałam tańczyć z chłopcami. Byłam zbyt nieśmiała i wrażliwa, żeby dołączyć do nowej grupy bezlitosnych dzieci, które mówią co im ślina na język przyniesie. Tak, dzieci są okrutne.

W końcu się zdecydowałam i tak zaczęła się moja przygoda. Pokręcona, trochę skomplikowana, momentami trudna i bolesna, ale piękna. Niesamowicie piękna.

Na pierwszych zajęciach dostałam pierwszą pochwałę. Szybko się uczyłam i wyprzedzałam nieco dzieci z mojej grupy. Trener nie chciał uwierzyć kiedy mówiłam, że nikt nigdy wcześniej nie uczył mnie tańczyć. To było uzależniające. Te pochwały. Z każdą kolejną czułam się coraz bardziej silna, niezwyciężona. Bawiłam się cudownie, bo to wszystko to miała być tylko zabawa. Na początku owszem, była. Pierwszy turniej, nowe sukienki i buty, wiele godzin treningów. To było dobre. Łatwe. Spokojne. Niewymuszone. Pierwsze wygrane, medale, puchary. Adrenalina, rywalizacja, mobilizacja i pełna determinacja. Często wygrywałam. Ale nie zawsze.

Mój tata zawoził mnie na treningi trzy razy w tygodniu, ponad trzydzieści kilometrów od domu w jedną stronę. Siedział w samochodzie przez półtorej godziny i czekał aż skończę, a potem pytał mnie jak było. Buzia mi się nie zamykała. Nowe kroki, figury, choreografie. Muzyka, taniec i sztuka. Wszystko co kochałam.

Trzeba pamiętać o tym, że taniec towarzyski to taniec w parze. Zawsze jest nas dwójka. Ja i partner. Jesteśmy drużyną, a to oznacza, że jedno jest odpowiedzialne za sukcesy i porażki drugiego, a twoje braki i potknięcia bezpośrednio wpływają na twojego partnera. Nie da się być dobrą parą w pojedynkę. I tu zaczynają się schody.

Kiedy poszłam do gimnazjum zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem. Często zdarzało się że nie mogłam jechać na trening. Zaczęłam opuszczać coraz więcej zajęć, coraz mniej miałam na to siłę. Ale chciałam tańczyć. Bardzo. Więc nie rezygnowałam.

Często słyszy się o toksyczności w towarzystwie sportów artystycznych. I nie tylko zresztą, ale ja do tego należałam i na ten temat mogę coś powiedzieć. Lubiłam mojego trenera. Był wesołym, zabawnym gościem, z podejściem do dzieciaków i wiedzą do przekazania. Dopiero kiedy zaczęłam zauważać różne, małe haczyki, ukryte gdzieś pod powierzchnią tego wszystkiego, zaczęłam rozumieć o co chodzi. Miał swój sposób na motywowanie swoich tancerzy. Jeśli stoisz w miejscu i nie rozwijasz się do przodu to znaczy, że się cofasz. Przez opuszczanie zajęć to ja zaczęłam się cofać, a co za tym idzie, ciągnąć ze sobą swojego partnera. Nie szło mi już tak dobrze, wielu rzeczy nie potrafiłam zrobić dobrze. To mnie załamywało i powoli ciągnęło w dół. Starałam się jak mogłam, ale to nie wystarczało. Święta zasada, którą wpojono mi tak głęboko, że do tej pory nie potrafię akceptować swoich niepowodzeń brzmiała „nie ma nie mogę, jest tylko nie chcę”. Jeśli nie dajesz rady, to po prostu się poddajesz. Jeśli mięśnie drżą ci tak bardzo, że nie jesteś w stanie ustać w miejscu, to znaczy że trzeba ćwiczyć więcej i ciężej, bo jesteś słaba. Jeśli wypadasz z rytmu, gubisz się w krokach albo czegoś nie rozumiesz, musisz wydawać kolejne pieniądze na szkolenia i lekcje prywatne, aby to nadrobić. Jeśli potrzebujesz przerwy, złapania oddechu, dwuminutowego odpoczynku, uważaj bo dostaniesz kolejne ćwiczenia wytrzymałościowe za karę. Jeśli odpuścisz, jesteś tchórzem. Przegrywasz. Odpadasz.

Turnieje przestały mnie cieszyć. Stres był tak ogromny, że nie byłam w stanie spokojnie oddychać. Presja i poczucie odpowiedzialności przygniatało mnie tak bardzo, że zalana łzami modliłam się „chociaż” o miejsce na podium. Żołądek miałam tak ściśnięty, że w dzień turnieju nigdy nie jadłam nawet kawałka chleba. Przez cały dzień. Czasem nawet dwa.

Można powiedzieć, że po części to moja wina. Sama nakładałam na siebie część tej odpowiedzialności. Czułam się okropnie z myślą, że mogę zawieść trenera albo mojego partnera. Nienawidziłam siebie za to, że nie dawałam rady. Ale nikt mi nie powiedział, że nie powinno tak być. Nikt nigdy nie powiedział mi, że przesadzam i powinnam przestać. Więc tak było, aż w końcu się poddałam.

Obserwujcie ważnych dla was ludzi, którzy mogą zmagać się z takimi sytuacjami, dbajcie o nich i o siebie. Na pierwszy rzut oka to tylko taniec, jakieś zainteresowanie czy pasja, zajęcia pozaszkolne. Czasami jednak pod postacią codziennych treningów, zawodów, szkoleń i dodatkowych lekcji kryją się obowiązki, zobowiązania i trudności, które mogą nas przygnieść i stłamsić. Ważne jest żeby nie nadwyrężać swojego zdrowia i ufać sobie.

Dla osób, które chciałyby zacząć tańczyć mogę powiedzieć jedno: cel nie uświęca środków. Mimo tego, że ja zrezygnowałam zupełnie szczerze polecam spróbować każdemu, kto się nad tym zastanawia. Pamiętajcie tylko, że tylko wy wiecie ile dacie radę zrobić, słuchajcie tego co mówi wam intuicja i rozsądek. Żadne puchary, medale, nagrody i tytuły świata nie są warte tego, żeby gdzieś po drodze zgubić siebie.

Taniec jest naprawdę cudowny. Jest sztuką i ciężkim sportem w jednym. Uczy dyscypliny, samozaparcia, wrażliwości, wyrażania emocji, rozumienia siebie. Nigdy nie żałowałam tego, że zaczęłam tańczyć. Być może byłam po prostu zbyt wrażliwym dzieckiem, może miałam za słabą psychikę. Ale na pewno nie jestem jedyną osobą o takich cechach. Moje sukienki i buty do tańca dalej czekają w szafie mimo, że mogłabym mieć z nich niezłe pieniądze. Czekają na dzień, kiedy będę gotowa wrócić.


Reader's opinions

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.