Current track

Title

Artist

Current show

Poranna gimnastyka

09:30 13:00

Current show

Poranna gimnastyka

09:30 13:00

Upcoming show

Kiedyś to było

13:00 14:00

Background

Odpowiedzialność dziecka biologicznego opiekunów zastępczych

Written by on 27 września 2024

Gdy byłam mała życie w Domu Rodzinnym Dziecka wydawało mi się zupełnie zwyczajne. Trochę jak w wielodzietnej rodzinie. Miałam mnóstwo rodzeństwa, a ja i moja siostra byłyśmy najmłodsze. To nami się zajmowano, opiekowano i zachwycano, bo byłyśmy urocze i zawsze bardzo grzeczne. Szczerze mówiąc nie do końca rozumiałam co oznacza ta cała piecza zastępcza i to, że moje przybrane rodzeństwo tak naprawdę ma innych rodziców i nie zostaną z nami na zawsze. Żyłam sobie beztrosko, w domu pełnym śmiechu, różnorodnych ludzi, a mimo wszystko każdy z nas był taki sam. Jestem pewna, że moi rodzice pamiętają opiekę nad starszymi przyjętymi dziećmi zupełnie inaczej, ale ja pamiętam tylko wesołe święta, zabawy w podchody i to, że rodzice zawsze byli w domu i codziennie tulili mnie do snu. Wszystko zmieniło się, gdy miałam osiem lat, a moi rodzice przyjęli do naszego domu trójkę rodzeństwa – sześcioletniego chłopca i czteroletnie bliźnięta, chłopca i dziewczynkę.

Początkowo byłam niesamowicie podekscytowana wizją bycia „tą starszą”, bo z moją siostrą zawsze czułyśmy się jak rówieśniczki. Nie rozumiałam wtedy, co to oznacza. Rodzice wyjaśnili nam, że te dzieci będą potrzebowały więcej uwagi i wsparcia, bo mają za sobą trudne przeżycia. Ale zapewnili mnie, że wciąż będziemy dla nich tak samo ważne.

Nie wiedziałam wtedy, jak bardzo te słowa nie zawsze znajdą potwierdzenie w rzeczywistości. Z czasem, między zabawą a obowiązkami, poczułam, że nasz dom zmienia się w miejsce pełne emocji i odpowiedzialności, których nie byłam gotowa dźwigać.

Rodzice przygotowali dla nich osobny pokój obok mojego. Pamiętam, że pierwszej nocy leżałam w łóżku, nasłuchując, co się dzieje za ścianą. Słyszałam ciche kroki, szelest prześcieradeł, a potem płacz – tak cichy, że prawie go nie było. Poczułam, jakby coś we mnie pękło. Chciałam do nich pójść, przytulić każdego po kolei i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale sama nie byłam pewna, czy potrafię to zrobić. Czułam, że nagle stałam się częścią czegoś większego, czegoś trudniejszego, niż sobie wyobrażałam.

Z dnia na dzień nasz dom przekształcał się z miejsca pełnego harmonii w przestrzeń, gdzie emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Rodzice, którzy wcześniej byli moim centrum wszechświata, teraz poświęcali czas i uwagę innym, młodszym dzieciom. Zrozumiałam, że to konieczne – one potrzebowały ich bardziej. Ale w głębi serca zaczęłam czuć, że coś się zmienia. Zaczęłam zadawać sobie pytania: „Czy jestem mniej ważna? Czy muszę dorosnąć szybciej, żeby pomóc rodzicom?”.

Choć nikt mi tego nigdy nie powiedział wprost, zaczęłam czuć, że jestem odpowiedzialna za to, by w jakiś sposób pomóc rodzicom. Przyjęte rodzeństwo miało za sobą trudne doświadczenia, a ja – przynajmniej w porównaniu do nich – wydawałam się idealnym dzieckiem. Czułam, że nie mogę sprawiać problemów, że muszę być dorosła, spokojna, rozważna. Nie mogłam pozwolić sobie na błędy.

Pamiętam, jak pewnego dnia najmłodsza dziewczynka, Karolina wybuchła płaczem podczas obiadu. Miałam wtedy 10 lat. Siedziałam naprzeciwko niej, trzymając widelec z kawałkiem ziemniaka. Spojrzałam na rodziców, którzy natychmiast zaczęli ją uspokajać. W pierwszym odruchu chciałam zapytać: „Co się stało?”, ale wtedy zdałam sobie sprawę, że to pytanie nie ma sensu. Wiedziałam, że jej płacz to coś więcej niż chwilowa emocja – to wynik czegoś, co przeżyła wcześniej, czegoś, co nosiła w sobie. Zamiast tego po prostu milczałam, pozwalając rodzicom działać. Zrozumiałam, że muszę być silna – nie dla siebie, ale dla wszystkich wokół mnie.

W miarę upływu czasu coraz częściej miałam wrażenie, że nie mogę pozwolić sobie na bycie dzieckiem. Oczywiście, wciąż chodziłam do szkoły, bawiłam się z przyjaciółmi, robiłam zadania domowe. Ale kiedy wracałam do domu, musiałam wkładać maskę odpowiedzialności. Rodzice byli zajęci sprawami związanymi z opieką zastępczą – wizytami pracowników socjalnych, rozmowami z psychologami, prowadzeniem przyjętego rodzeństwa na terapie. Czułam, że muszę być niezawodna.

W miarę jak mijały miesiące, w naszym domu pojawiały się kolejne dzieci. Każde z nich przynosiło swoją historię, swoje rany, a co za tym idzie – kolejne emocje. Z czasem nauczyłam się odczytywać ich potrzeby z twarzy, z tonacji głosu, z milczenia. Każde dziecko było inne, ale jedno miały wspólne – potrzebowały kogoś, kto będzie dla nich oparciem.

Rodzice robili wszystko, co w ich mocy, ale czasami ich uwaga była rozproszona na tyle, że czułam, iż to ja muszę być „tą dorosłą”. To poczucie odpowiedzialności, które narastało we mnie przez te lata, nie zawsze było zdrowe. Czasem czułam się tak, jakbym była strażniczką tych wszystkich dzieci, choć sama nie miałam narzędzi, by sobie z tym radzić. Wiedziałam, że rodzice robią wszystko, co w ich mocy, ale miałam wrażenie, że ich misja pomocy innym dzieciom, choć szlachetna, przerastała nas wszystkich.

Rówieśnicy w szkole nie rozumieli, jak wygląda moje życie. Kiedy mówiłam, że mam rodzeństwo zastępcze, patrzyli na mnie z zainteresowaniem, ale nie potrafili sobie wyobrazić, co to naprawdę oznacza. W ich domach życie było stabilne, codzienne problemy wydawały się małe w porównaniu z tym, co działo się u nas. W ich oczach byłam kimś wyjątkowym – dziewczyną, która miała tyle dzieci w domu, choć nie były to jej rodzeństwo z krwi. Ale nikt nie widział, co kryło się za tymi opowieściami.

Były dni, kiedy czułam, że dorastam szybciej niż oni. Kiedy oni martwili się o sprawdziany czy oceny, ja wracałam do domu i stawiałam czoła problemom, które były dużo większe niż oceny w szkole. Widziałam, jak rodzice walczą o każde dziecko, jak próbują dać im normalne życie. I choć wiedziałam, że to, co robimy, jest ważne, czułam, że tracę coś, czego nigdy nie odzyskam – beztroskę dzieciństwa.

Moja rola w naszej rodzinie zastępczej była nieformalna, ale realna. Nikt mi jej nie przypisał, nikt nie wymagał ode mnie, bym brała na siebie odpowiedzialność. Ale ja ją czułam. Wydawało mi się, że muszę być idealna, że nie mogę sprawiać problemów, bo rodzice mają wystarczająco dużo zmartwień. Byłam tym „łatwym dzieckiem”, które samo sobie radzi.

Z czasem zaczęłam rozumieć, że to poczucie odpowiedzialności nie jest zdrowe. Próbowałam być kimś, kim nie byłam – dorosłą, gotową na wyzwania, które przekraczały moje siły. Zdarzały się chwile, kiedy po prostu chciałam być zwykłym dzieckiem, które ma prawo do własnych problemów, do własnych emocji. Będąc nastolatką poczułam chęć zmiany i odrzucałam od siebie rolę, którą dźwigałam przed tyle lat. Nie chciałam być już przykładem.

Dziś, patrząc wstecz na te lata spędzone w rodzinie zastępczej, widzę, jak bardzo mnie to doświadczenie ukształtowało. Nauczyło mnie empatii, odpowiedzialności, ale też zrozumienia, że czasem musimy pozwolić sobie na bycie słabymi. Nie musiałam być zawsze „tą silną”. To, że pomagałam rodzicom i dzieciom, było naturalnym odruchem, ale zrozumiałam też, że sama potrzebuję wsparcia.

Rodziny zastępcze to wyjątkowe środowiska, w których miłość i odpowiedzialność mieszają się z trudnościami i bólem. Dzieci biologiczne w takich rodzinach często dorastają szybciej niż rówieśnicy, dźwigając ciężar, którego nie zawsze są świadome. Ja też dorosłam szybciej. Czasem byłam „tym dorosłym”, mimo że wciąż byłam dzieckiem. Ale teraz wiem, że to doświadczenie, choć trudne, uczyniło mnie silniejszą osobą. I choć czasem marzyłam o zwykłym życiu, dziś jestem dumna z tego, kim się stałam.

Każde dziecko, które pojawiło się w naszym domu, zostawiło ślad. Niektóre z nich już dawno poszły własnymi drogami, znalazły nowe rodziny, wróciły do swoich biologicznych rodziców. Ale pamięć o nich, o ich emocjach, o ich historiach, pozostanie ze mną na zawsze.

Dziś, kiedy myślę o tych latach, widzę, jak bardzo moje życie różniło się od życia moich rówieśników. Ale wiem, że to doświadczenie uczyniło mnie kimś, kto potrafi dostrzec więcej, kto rozumie, jak ważne jest wsparcie, jak cenne jest to, co dajemy innym. I choć czasem czułam się przytłoczona, wiem, że bycie częścią rodziny zastępczej było najważniejszą lekcją, jaką mogłam otrzymać w dzieciństwie.

 

 


Reader's opinions

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.