Dwa wiosenne dni w Bośni i Hercegowinie
Written by Redakcja on 30 listopada 2019
Zanim miałam okazję zobaczyć czym są Bałkany, wiedziałam bardzo niewiele. Przyznam, że nigdy nie szukałam informacji na ten temat. Wiedziałam tyle, co chyba każdy: że Serbowie i Chorwaci mają silne reprezentacje w sportach drużynowych, że jest tam ciepło, że językowo przynależymy do jednej grupy języków słowiańskich i że kuchnia tam jest prosta, autentyczna i pełna przesiąkniętych słońcem warzyw. I o ile tutaj się nie pomyliłam, to zapytana z czym kojarzy mi się Bośnia i Hercegowina, odpowiedziałabym, że z wojną. I w sumie tyle.
Do Bośni dostaliśmy się samochodem (wybór każdego masochisty), a trasa wiodła przez Czechy, Austrię, Słowenię oraz Chorwację. Po koło 14 godzinach jazdy dotarliśmy do Medjugorie, które obraliśmy na naszą główną atrakcję. Medjugorie, jak sama nazwa wskazuje (medju-między, gorje-górze) to miasteczko otoczone górami. Miejsce malownicze, a także jak się okazuje, usiane hotelami, restauracjami i sklepikami z pamiątkami. Co przyciąga tu rzeszę turystów? Cud, który rzekomo odbywa się na wzgórzu strzegącym miasteczka. Mianowicie miejsce słynie z objawień Maryjnych. I tu nawet niewierzący zgodnie przyznają, że stał się cud. Oto małe miasteczko, liczące niespełna 2400 mieszkańców, we wciąż dźwigającej się po wojnie Bośni, jest odwiedzane przez blisko 2,5 miliona turystów rocznie, gotowych zatrzymać się tu na wiele dni i wywieźć niekiedy bardzo kosztowne pamiątki, od magnesów na lodówkę po złotą biżuterię wysadzaną kosztownymi kamieniami. Prężnie działają tu manufaktury domowych słodyczy, kosmetyków naturalnych czy wyrobów koronkarskich oraz krawieckich. Pomimo wielkiej popularności, zaletą tego miejsca jest cisza i spokój. Na ulicach jest czysto i panuje porządek. Restauracje wieczorami zapełniają się gośćmi szukającymi lokalnej kuchni, wina, piwa i wesołej atmosfery. Ludzie przyjeżdżają tu całymi rodzinami. I nawet jeżeli komuś, tak jak mi, daleko do poszukiwania cudu, to spodoba mu się duch miasteczka, widoki, jedzenie oraz typowo śródziemnomorski klimat. Ale po kolei.
Zawsze przed podróżą, szczególnie przez kilka państw, należy zorientować się czego potrzebujemy aby wjechać na teren danego państwa, czy takie państwo należy do Unii Europejskiej i czy przepisy w jakiś sposób się zmieniają. Tutaj trasa obejmowała głównie państwa UE, czyli Czechy, Austrię, Chorwację oraz Słowenię, na które potrzebne były winiety, natomiast sama Bośnia i Hercegowina do Unii Europejskiej nie należy i trzeba pamiętać o paszporcie. Do tego musimy posiadać Zieloną Kartę, czyli potwierdzenie ubezpieczenia samochodu. Przed podróżą orientowaliśmy się jakie są ceny paliwa w poszczególnych państwach, aby zaplanować postoje i uzupełnianie baku. Informacje na temat złej jakości paliw oraz ilości stacji w Bośni, które znaleźliśmy na internecie sprawiły, że nastawiliśmy się na tankowanie na terenie Chorwacji. Jednak po przekroczeniu granicy, pierwsza zabudowa którą napotkaliśmy to dwie nowoczesne, błyszczące stacje paliw. I rzeczywiście odważyliśmy się zatankować w Bośni w drodze powrotnej, i nic złego się nie wydarzyło. Strachy na lachy.
Waluta obowiązująca w Bośni to marka zamienna, jednak nawet nie wiem jak te pieniądze wyglądają albo jak walutę zakupić bo wszędzie płaciliśmy w Euro. Euro jest w zasadzie powszechnie uznawanym środkiem płatności. Ciekawie sprawa ma się w przypadku języka urzędowego. Bośnia takowego formalnie nie posiada. Języki de facto będące w użyciu to bośniacki, chorwacki i serbski. I tu kolejne zaskoczenie, mianowicie nazwy miejscowości pisane są zarówno za pomocą alfabetu łacińskiego jak również cyrylicy. I taka właśnie jest Bośnia i Hercegowina. Gdzie nie spojrzymy tam zmieszane języki, waluty, alfabety i… religie. No właśnie. Obierając za cel miasteczko żyjące głównie dzięki wyznawcom katolicyzmy, nie spodziewałam się, że jadąc przez kraj głównie widać będzie cerkwie i meczety. Według Wikipedii 45% społeczeństwa to muzułmanie, 36% to prawosławni, a dopiero 15% to katolicy. Za ten stan rzeczy odpowiada niesamowita historia tej części Bałkanów, sięgająca aż do średniowiecznych czasów Imperium Osmańskiego.
Kolejnym punktem naszej wycieczki stał się zespół wodospadów Kravica oddalonych od Medjugorie niespełna o 20 kilometrów. Zespół rozciąga się na ponad 100 metrów, a najwyższy wodospad ma 25 metrów wysokości. Woda jest czysta, turkusowa i bardzo zimna. Miejsce jest zaszyte pośród drzew, bujnej roślinności śródziemnomorskiej, a obecnie dostosowane pod odwiedzających. Jest miejsce na biwak oraz restauracja. W lato można korzystać z orzeźwiających kąpieli pod wodospadami. Miejsce niezwykle malownicze i wyciszające.
Niestety historia Bośni i Hercegowiny jest też tragiczna. Skutki Wojny na Bałkanach, pomimo, że minęły już ponad dwie dekady, nadal są widoczne. I nie mówię tu o pomnikach, upamiętnieniach czy dokumentach, ale o twarzach mieszkańców, zniszczonych budynkach ze śladami po kulach oraz cmentarzach usianych grobami młodych ludzi. Widać to jak na dłoni w kolejnym punkcie naszej wyprawy, w Mostarze. Mostar to jeden z większych ośrodków miejskich w kraju. Założony jako osada przez Turków w XVI wieku, przez stulecia łączył kultury, wyznania i obyczaje. Przez miasto przepływa rzeka Neretwa, której turkusowa woda uchodzi do Adriatyku. Rzeka odegrała ogromną rolę, przyczyniając się do kształtowania miasta. Chociażby jego nazwa pochodzi od słowa mostari oznaczającego strażników mostu. A most nad Neretwą powstał jeszcze przed czasami Turków, natomiast pierwotnie był drewniany. To właśnie Turcy odbudowali go jako kamienny w osmańskim stylu i w takiej formie przetrwał aż do wcześniej wspomnianej bratobójczej wojny podczas której został wyburzony w 1993 roku. Na szczęście po wojnie został odbudowany. Będąc w Mostarze zatrzymaliśmy się na obiad w restauracji położonej nad samą rzeką. Okazało się, że to budynek starego teatru. Jego właściciel był pierwszym człowiekiem, który wykonał skok z odbudowanego mostu do rzeki. Opowiedział nam trochę o historii. Most ma znaczenie nie tylko praktyczne ale też symboliczne. Jego odbudowa oznaczała rozejm między społecznościami i powrót do dawnych, wspólnych tradycji. Tu tradycją jest skok z mostu wykonywany przez młodych mężczyzn dla udowodnienia swej odwagi oraz męstwa. Poza mostem, niezwykłą atrakcją jest stare miasto wyglądające jakby zatrzymał się w nim czas. Idąc ciasnymi, kamiennymi uliczkami, ma się wrażenie przeniesienia do średniowiecza. Będąc tu odwiedziliśmy też muzeum hammamu czyli tureckiej łaźni. Z pełną świadomością mogę powiedzieć, że Mostar to miasto które wywarło na mnie największe wrażenie ze wszystkich miejsc w których do tej pory byłam. Będąc tam czuć piękno, sztukę, jesteśmy otoczeni wspaniałym jedzeniem i lokalnymi trunkami, czuć świeżo zmieloną kawę po bośniacku, a z drugiej strony, z każdej szczeliny i spod każdego kamienia, wyziera przejmujący smutek, żal, poczucie niesprawiedliwości i krzywdy. Tego typu podróże cenię sobie najbardziej. Są niezwykłą lekcją pokory wobec siły gniewu, nietolerancji, braku dialogu oraz nienawiści.
Krzysztof On 30 listopada 2019 at 19:37
Świetny tekst.
Paulina On 1 grudnia 2019 at 21:26
Bardzo ciekawy tekst, czytało się z przyjemnością 🙂
K. On 2 grudnia 2019 at 15:09
Czekałam na jakąś sensowną puentę, ale się nie doczekałam.
Aleksandra Karoń On 3 grudnia 2019 at 17:34
Dzięki za opinię!