LemON zagrał w Kielcach
Tomasz Biskupski 18 lutego 2018
Po serii dziesięciu koncertów w ramach trasy „TU | Etiuda Zimowa”, grupa LemON postanowiła dać jeszcze jeden, ostatni już występ z tej serii. Utwory z dwóch ostatnich płyt zostały zaprezentowane na deskach Dużej Sceny Kieleckiego Centrum Kultury.
Kilka minut po godzinie 18:00, muzycy w towarzystwie ciszy i mroku weszli na scenę. Już na samym początku czuć było niezwykłą aurę unoszącą się w powietrzu. Po bogato rozwiniętym intrze, snopy świateł ujawniły zawartość sceny. Różnorodność instrumentów, z zabytkowym, zniszczonym przez czas, czarnym pianinem na czele, liczne świece, które budowały klimat intymności, no i sami muzycy ubrani w jednolitą czerń. Wszystko to zapowiadało wspaniały nie koncert, a spektakl.
Już przy trzeciej piosence z sufitu rozwinęła się biała zasłona, która oddzieliła scenę od publiczności. Swoją moc zaprezentowały wtedy światła, odgrywające tego wieczoru niebagatelną rolę. Odpowiednio ustawione sprawiły, że na białej zasłonie można było zobaczyć sylwetki muzyków. Gra cieni w czasie wykonania piosenki „Kalka” robiła piorunujące wrażenie. Po wszystkim zasłona opadła.
Podczas odgrywania piosenki Pollock, którą wokalista skomponował natchniony obrazem zatytułowanym „Nr 1A” autorstwa Jacksona Pollock’a, scena ponownie została oddzielona od publiczności. Za pomocą projektora, z każdą kolejną sekundą piosenki, na płótnie malowały się następne kreski, które finalnie stworzyły obraz Amerykanina. Wraz z rosnącym tempem utworu, na płótnie pojawiały się inne dzieła malarza. Wszystko to stworzyło niesamowity efekt chaosu, ale chaosu niezwykle artystycznego.
Zdecydowanie najmocniejszym punktem z setlisty był utwór „Full Moon”. Nie ukrywam, że podczas jego trwania, wyzwaniem było siedzieć w bezruchu na miejscu. Ale specyfika tego koncertu uniemożliwiła bardziej energiczne zachowania publiczności. Ale nie muzyków! Ci dawali z siebie wszystko. Perkusista aż rozpiął włosy i uwolnił rockowego demona, a popularny „Rubens” popisał się fantastyczną gitarową solówką. Igor, który wręcz zdzierał głos, oddał mikrofon publiczności, a ta pokazała wokalne umiejętności. Gdy ze sceny nie dochodził żaden dźwięk i słychać było jedynie wokale fanów rozchodzące się po sali, włosy na rękach stawały dęba.
Na pochwałę zasługuję też interakcja Igora Herbuta z publicznością. Po drugiej piosence zatytułowanej „Tak Nie Nie” rozbawił całą sale, mówiąc: „Według nas utwór „Tak Nie Nie” to swoisty hymn mężczyzn. Bo jest to proste i tego oczekujemy. Zastanawialiśmy się jednak jak ten refren brzmiałby w wersji żeńskiej… Były różne propozycje: „Być może”, „Domyśl się”, Teraz to już nic”. Macie jeszcze jakieś propozycje?”. Kieleccy fani oczywiście rzucali pomysłami. Wokalista cieszył się też, że nikt nie domagał się, by zagrali „Scarlett”.
Owacje na stojąco miały miejsce aż trzy razy! Wszystko z powodu dwóch bisów, które dał LemON. Podczas jednego z nich „Rubens” grał na gitarze za pomocną smyczka. Pierwsza myśl? Jimmy Page za młodych lat, z wiszącym na ramionach Gibsonie LP. Fryzura co prawda nie taka, ale umiejętności na naprawdę wysokim poziomie.
Na szczególne uznanie zasługuje już wspomniana rola świateł. Odegrały ogromną rolę praktycznie przy każdej z piosenek. Nie tylko te chaotyczne, przyjemnie przytłaczające jak przy piosence „Full Moon”, ale także minimalne, ciepłe i romantyczne światła świec. Bez nich nie byłoby także wspaniałego już efektu cienia. Światła, jak i wszystkie inne elementy scenerii złożyły się na wizualny majstersztyk, co jedynie wzbogaciło podstawę, jaką była genialna muzyka. Kto nie był niech żałuje!
Organizatorem wydarzenie był Prom-Art.
Udało mi się przez moment porozmawiać z liderem i wokalistą zespołu LemON, Igorem Herbutem. Zobaczcie też zdjęcia autorstwa Adrianny Masłowskiej.