Current track

Title

Artist

Current show

Poranna gimnastyka

09:30 13:00

Current show

Poranna gimnastyka

09:30 13:00

Upcoming show

Kiedyś to było

13:00 14:00

Background

Kryzys odejścia – gdy dziecko przyjęte opuszcza rodzinę zastępczą

Written by on 25 września 2024

Wychowuję się w Rodzinnym Domu Dziecka od urodzenia. Moi biologiczni rodzice postanowili, że to właśnie w ten sposób chcą pomagać dzieciom w całej Polsce, by mogły zaznać ciepła i miłości rodzinnego gniazdka. Przez całe moje życie przez nasz dom przewinęło się mnóstwo osób. Przeróżnych dzieci. Niektóre z nich przyszły do nas na chwilkę, tak krótką, że nasze wspomnienia z nimi można policzyć na palcach obu dłoni. Inne zostały na długie lata, pozostając w domu aż do ukończenia pełnoletności i usamodzielnienia się. Ale są i takie, które zajęły specjalne miejsce w naszych sercach, pozwoliły się pokochać i przyzwyczaić do siebie, by potem odejść.

Zdecydowanie jednym z najtrudniejszych aspektów życia w pieczy zastępczej są rozstania. Moment kiedy dziecko, które zaczynamy kochać jak członka rodziny i zapominamy o tym, że nie ma między nami żadnych więzów krwi, wraca do biologicznych rodziców lub znajduje rodziców adopcyjnych, rodzi w nas mieszane uczucia. Z jednej strony mamy ogromny powód do szczęścia – w końcu celem pracy moich rodziców jest właśnie odnalezienie drogi od dzieci przyjętych do rodziców. Ale często równie mocno co cieszy, łamie nam to serca.

W jednej chwili mam braciszka lub siostrzyczkę, patrzę jak się rozwijają, uczą nowych rzeczy. Widzę ogromną miłość i wdzięczność jakimi nas obdarzają i nie mieści mi się w głowie jak tak maleńkie istotki są w stanie tak bardzo kochać i okazywać uczucia, kiedy czasem nawet dorośli, wydawałoby się dojrzali ludzie mają z tym problem. Patrzę na te dzieciaki i jestem wdzięczna, że mogę obserwować jak niewiele potrzeba, aby na ich twarzach pojawił się prawdziwy, szczery uśmiech. A za moment ktoś przypomina mi, że my jesteśmy tylko na chwilę. Że to nie my jesteśmy ich prawdziwą rodziną. Że za niedługo będę musiała pożegnać moje „przybrane” rodzeństwo.

Pierwszy raz poznałam gorzki smak rozstania kiedy miałam jedenaście lat. Maciusia wzięliśmy do siebie gdy był jeszcze noworodkiem – miał zaledwie miesiąc. Jego biologiczna matka zostawiła go w szpitalu po porodzie, sama nie była w stanie się nim zająć. Jak to często bywa, myśleliśmy że ten chłopiec nie zostanie u nas na długo. W końcu był jeszcze taki maleńki, miał duże szanse na pójście do adopcji. W praktyce został u nas prawie dwa lata. Dwa piękne lata, kiedy obserwowaliśmy jak rośnie i się rozwija. Widzieliśmy jak uczy się przewracać na brzuszek, siadać i raczkować. Pamiętamy jego pierwsze kroki, pierwsze słowa. Do mojej mamy mówił „mamo”, na tatę wołał „tata”. Cieszyłam się z każdej chwili spędzonej z Maciusiem i w pewnym momencie nie mogłam wyobrazić sobie jak moje życie wyglądałoby bez niego. Rozświetlał każdy nasz dzień, choć był niemałym urwisem. Wciąż wracam do zdjęć, na których wysmarował się kremem od stóp do głów.

W lutym 2015 roku Maciuś oficjalnie został adoptowany. Jego nowi rodzice podarowali mu dom i dzieciństwo jakiego my nigdy nie moglibyśmy mu dać. Mimo to, przepłakałam wiele nocy. Budziłam się z krzykiem, gdy śnił mi mój maleńki braciszek, który chce do mnie wrócić, ale nie może. Jako prezent na moje trzynaste urodziny błagałam mamę, aby namówiła rodziców Maćka na spotkanie. O niczym nie marzyłam bardziej niż o tym, aby móc go przytulić. W końcu się zgodzili.

Pojechaliśmy do miasta oddalonego o osiemdziesiąt kilometrów, a spotkanie zorganizowaliśmy na neutralnym gruncie, na sali zabaw dla dzieci. Moi rodzice przygotowali mnie i moją młodszą siostrę na to, że Maciuś może zachowywać dystans, a nawet nas nie pamiętać. Przez całą drogę na miejsce modliłam się w myślach, aby tak się nie stało.

W momencie gdy przekroczyliśmy próg sali i zobaczyłam tego małego brzdąca wszystkie moje obawy opuściły moją głowę. Widziałam jak w jego ciemnych oczach błysnęła szczera radość i kilka sekund później już biegł pędem, by wpaść w moje ramiona. Łzy szczęścia płynęły mi ciurkiem jeszcze przez następne kilka minut.

Prawie dziesięć lat później nadal utrzymujemy kontakt z Maćkiem i jego rodzicami. Czasem dostajemy zdjęcia, czasem wymieniamy wiadomości, by opowiedzieć sobie nawzajem co nowego podziało się w naszych życiach. Maciuś rośnie z każdym dniem na mądrego, dzielnego chłopca. I choć dziś cieszę się jak dawniej z każdego jego sukcesu i jestem dumna z każdej nowej rzeczy, której się nauczy, w pamięci wciąż odtwarzam te dni, gdy Maciuś był moim bratem.

Jeszcze nie raz płakałam za dziećmi, które były mi bliskie jak rodzina, lecz moją rodziną nie były. Trzy lata po Maciusiu, do naszego domu przybyła dwójka małych chłopców. Nikodem był starszym z nich, miał trzy lata. Umiał już całkiem ładnie mówić, był bardzo wesołym chłopcem. Ledwo postawił pierwsze kroki na naszym podwórku, a już biegł z okrzykiem radości do naszego psa. Lubił się przytulać, szybko się otworzył i przywiązał. Zupełnie inaczej było z jego młodszym bratem, Jasiem. Miał tylko półtora roku. Pamiętam, jakby to było wczoraj, gdy wysiadł z auta, ze smoczkiem w buzi. Nie chciał zejść z rąk pracownicy socjalnej, która ich przywiozła. Gdy w końcu udało się go odłożyć, trzymał się kurczowo nogawek jej spodni i cały czas płakał. Przerażenie w jego oczach łamało mi serce. Był zagubiony, obserwował wszystko co się wokół niego działo. Z jakiegoś powodu, po kilku godzinach pozwolił mi wziąć się na ręce. Poszłam z nim na huśtawkę do naszego ogrodu i przytuliłam go do swojej klatki piersiowej. Był taki maleńki, zupełnie bezbronny. Pragnęłam dać mu ukojenie, chciałam by przestał się bać. Straciłam dla niego głowę już wtedy, pierwszego dnia naszego wspólnego życia, gdy zasnął wtulony w moje ramiona na tamtej huśtawce.

Nikosia i Jaśka spotkało ogromne szczęście – trzy lata później, w 2019 roku, zostali adoptowani przez młode małżeństwo, które kilka lat wcześniej straciło swojego biologicznego synka. Dali im wspaniałe życie – uprawiają mnóstwo sportów, podróżują po świecie i spełniają marzenia. Przede wszystkim chłopcy otrzymali dom i rodziców, na których zasługiwali. Wielkiemu szczęściu i wdzięczności, oczywiście towarzyszyła ogromna tęsknota. Mimo wszystko ich odejście przeżyłam całkiem łagodnie, dzięki małej Malwince, na której skupiłam całą swoją uwagę.

Malwinka była najmłodsza z piątki rodzeństwa, które przyjęliśmy pod swój dach w lipcu 2018 roku. Gdy po raz pierwszy przekroczyła próg naszego domu miała tylko trzy miesiące. Poświęcałam jej cały swój wolny czas. Opieka nad nią dawała mi niesamowitą radość. Z każdym dniem rosła i zmieniała się. Pamiętam jej pierwsze kroki i pierwsze słowa. Pamiętam, gdy nauczyła się wypowiadać moje imię. Była niesamowicie grzeczną dziewczynką, często spędzałyśmy czas w moim pokoju, leżąc na łóżku i przytulając się. Uwielbiała muzykę, zawsze ciągnęła mnie za ręce do tańca.

Za Malwiną serce krwawiło mi zdecydowanie najbardziej i najdłużej. Gdy wróciła do swoich biologicznych rodziców, wraz z resztą rodzeństwa, w domu zrobiło się smutno i ponuro. Jej rodzice nie chcieli żebyśmy utrzymywali z dzieciakami kontakt. Chcieli zapomnieć. W tym samym czasie moja rodzina przechodziła trudną żałobę. Wszystko nałożyło się na siebie i przyprawiło nas o nie małe cierpienie. My nigdy nie zapomnimy. Malwina i jej rodzeństwo na zawsze pozostanie w naszych sercach jako część naszej rodziny. Mimo, że nie widziałam tej małej tancerki od czterech lat i zapewne nie jest już tą samą Malwiną, nadal ją kocham i tęsknię.

Rozstania to najtrudniejsza część życia w rodzinach objętych pieczą zastępczą. Po odejściu Malwinki obiecałam sobie, że nigdy więcej nie poddam się temu uczuciu. Wciąż chciałam poświęcać czas takim maluchom jak ona, ale wiedziałam, że dla własnego dobra muszę zachować emocjonalny dystans. Nie mogę tak kochać każdego dziecka, które moja mama bierze pod swoje skrzydła. Za każdym razem pozostawia to po sobie bolesne blizny.

Dziś wiem, że to niemożliwe. Nie da się wyłączyć uczuć, gdy niewinne oczy malucha patrzą na ciebie z miłością. Nie da się nie dać im tego samego. Wiem to bo dzisiaj, w domu, w którym się wychowałam tymczasowo przebywa Damian – dwuletni szkrab, który przyszedł do nas ponad rok temu. Przez ten czas zdążył już, jak wiele dzieci przed nim, ruszyć moje serce tak, by zabiło w rytm wyjątkowej miłości. I wiem, że będę za nim tęsknić, gdy odejdzie. Ale wszystko jest warte wspomnień, które zostaną ze mną na zawsze.


Reader's opinions

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.