„Koneserzy trunków prostych”

Written by on 5 kwietnia 2019

Kiedy po raz kolejny zobaczyłem jak podchodzi do mnie jegomość w podartych ubraniach, i zadaje mi pytanie o to czy nie miałbym poratować złotówką, nie ukrywam że powoli zaczęły puszczać mi nerwy. Pomyślałem, że przecież ten człowiek może iść do pracy zamiast żebrać, i przy okazji straszyć ludzi swoim zachowaniem. Z własnego doświadczenia nauczyłem się tego, że w większości przypadków nie chodzi o to, że takiej osobie brakuje pieniędzy na jedzenie, bo gdy proponowałem że coś do jedzenia kupię, słyszałem zazwyczaj że nie, nie trzeba, ja chcę tylko złotówkę. Zdarzają się oczywiście wyjątki, wtedy rzeczywiście starałem się takiej osobie pomóc, choćby poprzez kupienie jej obiadu, ale są to przypadki raczej występujące sporadycznie. Najczęściej chodzi oczywiście o alkohol. Plan na dzień jest prosty: punkt pierwszy – uzbierać na flaszkę, punkt drugi – wypić, i wrócić do punktu pierwszego. I tak oto toczy się życie tysięcy ludzi w Polsce.

Pytanie brzmi na ile wizerunek takich osób jest prawdziwy, a na ile jest to tylko utarty stereotyp, który przekazywany z ust do ust stał się najbardziej popularny. To tak jak z powiedzeniem, że wielokrotnie powtarzane kłamstwo, w końcu stanie się prawdą. A może takie widzenie sprawy jest zwyczajnie krzywdzące dla tych ludzi, i nijak ma się do faktycznego stanu rzeczy? Bo przecież przełamanie stereotypów często jest wręcz niemożliwe, a nawet jeżeli się uda, to jest to droga usłana cierniami.

Odkąd pamiętam moja mama prowadzi sklep spożywczy. Od najmłodszych lat przy nim pomagałem, a więc niejednokrotnie miałem możliwość podziwiać „żula przy pracy”. Nagminne jest zaczepianie klientów sklepu i żebranie o pieniądze na alkohol. Zawsze miałem wrażenie że oni tak jak w normalnej pracy, mają wyznaczone zmiany, czyli określone godziny o których zaczynają i kończą swoje dyżury pod sklepem. Praktycznie nie ma momentu, aby w pobliżu nie było żadnego żula.

Sprawa znacznie bardziej się komplikuje, gdy spróbujemy określić przyczyny takiego stanu rzeczy. Bo obserwując tę grupę społeczną, w pewnym momencie pojawia się myśl, że te osoby wcale nie chcą zmian w swoim życiu. Można by pokusić się o stwierdzenie że miejsce w którym się znajdują w zupełności im odpowiada. Nie widać jest z ich strony jakichkolwiek starań, by wyrwać się z bezczynności i biedy. Moja mama często proponowała że w zamian za chociażby posprzątanie parkingu przy sklepie uczciwie zapłaci, mimo to wielu przedstawicieli żulerki nawet nie chce słyszeć o podjęciu jakiejkolwiek pracy. Czyli dają jasno do zrozumienia, że z nie robienia niczego w Polsce da się przeżyć. Inną sprawą jest oczywiście jakość życia, ale nie o ten jego aspekt tutaj chodzi.

Ośrodki Pomocy Społecznej wypłacają na terenie całego kraju zasiłki przeznaczone dla najbiedniejszych, i mimo iż jest wiele osób którym taki zasiłek znacząco ułatwia życie, gdyż w różnorakich przyczyn nie mogą oni podjąć pracy zarobkowej, to bardzo dużo pieniędzy trafia właśnie do osób trudniących się przesiadywaniem całymi dniami po sklepem, z butelką wina w ręku. Taki stan rzeczy nie zachęca więc do podjęcia pracy, a w wielu przypadkach, m.in. w wymienionym przeze mnie wyżej, wręcz do podjęcia jej zniechęca. Wiele takich osób wychodzi z założenia, że po co mam iść do pracy, skoro nie robiąc nic mogę przeżyć. Niech państwo martwi się moim utrzymaniem.

I choć w pewnym stopniu nijak ma się to do tego co przed chwilą napisałem, to ogromnym problemem wśród koneserów prostego wina jest bieda. Bo patrząc szerzej, nagle z człowieka który niczym się nie przejmując żyje na koszt państwa, robi się członek rodziny. Staje się w naszych oczach osobą, która często swoje własne potrzeby stawia ponad potrzeby innych jej członków. Najważniejsze jest to, aby kupić alkohol czy papierosy, natomiast jedzenie czy produkty higieniczne schodzą na dalszy plan, a jeżeli przyjdzie wybierać pomiędzy tymi artykułami pierwszej potrzeby, ku zaskoczeniu wielu nadal to używki znajdą się w hierarchii wyżej.

W takich rodzinach częstym problemem jest tak zwane dziedziczenie bezrobocia, tudzież biedy. Jest to proces społeczny, który nie leczony powoduje przekazywanie z pokolenia na pokolenie problemów, czy nawet nałogów. Brak jakiejkolwiek wiedzy o możliwości wyjścia na prostą, jak również poprawy swojego życia skutkuje tym, iż osoby w ten proces uwikłane nigdy nie próbują nawet choćby o kilka procent poprawić swoją sytuację. Jednym ze sposobów radzenia sobie z tym zjawiskiem, jest podwyższanie poziomu edukacji, co w takich rodzinach jest bardzo trudne. Osoby dotknięte dziedziczeniem biedy nie potrafią dostrzec żadnych perspektyw, które mogły by skutkować zmianami postępowania, a w efekcie całego ich życia, oraz życia przyszłych pokoleń.

Często obok ubóstwa pojawia się przemoc, tak fizyczna jak i psychiczna, której ofiarą paść może każdy, bo nigdy nie wiadomo do czego posunie się osoba która nie radzi sobie ze swoim nałogiem. Efekt ten potęguje zjawisko, które nazwałbym „U nas nic takiego nie miało miejsca”, czyli wyparcie się, często połączone z brakiem posiadania jakiejkolwiek świadomości związanej z zaistniałym problemem. Ostatniego lutego bieżącego roku z sąsiedniego mieszkania usłyszałem krzyki wołania dziecka o pomoc. Wyszedłem na klatkę aby sprawdzić dokładnie skąd dochodzą krzyki, po czym zadzwoniłem na numer alarmowy, aby całą tę sytuację zgłosić. Nie był to pierwszy raz, ale tym razem krzyki były na tyle głośne i wyraźne, że nie mogłem ich zbagatelizować. Bardzo szybko, bo już kilkanaście minut później na miejsce zjawili się funkcjonariusze policji, którzy jedyne co zdołali zrobić, to wysłuchać oburzonej kobiety wręcz wykrzykującej w ich stronę: Jak w ogóle śmiecie! U nas w domu nigdy nic takiego się nie działo! Ani ja, ani mąż, nigdy nie uderzylibyśmy dziecka!. Nie trudno się domyślić że na tym interwencja się zakończyła. Jednak fakt, iż potem nie słyszałem już żadnych krzyków, sprawia że pewne wnioski nasuwają się same.

Funkcjonariusz policji zapytany przeze mnie jak często zdarzają się interwencje w tego typu sprawach, odpowiedział, że jest to praktycznie 90% wszystkich otrzymywanych wezwań. Są to bez wątpienia sprawy do których jeździmy najczęściej. Zazwyczaj wyglądają one tak samo. Jedziemy na miejsce zdarzenia, czyli do mieszkania w którym coś się dzieje. Wchodzimy do środka, legitymujemy zamieszkujące dom osoby, sprawdzamy czy kobiety nie mają założonych niebieskich kart. Jeśli są przesłanki ku temu by twierdzić, że miała miejsce przemoc domowa, namawiamy poszkodowane osoby do złożenia zeznań, jednak w większości przypadków z jałowym skutkiem. Często zabieramy też pijane osoby aby reszta mieszkańców mogła odpocząć. Czasami jednak próba takiego działania spotyka się z negatywną reakcją ze strony poszkodowanych, co na początku jest dla nas dziwne, ale z biegiem służby zaczynamy się do tego przyzwyczajać, bo jest to bardzo częste. Takie osoby boją się zeznawać przeciw swoim oprawcom, z różnorakich przyczyn, m.in. strachu, czy to o swoja sytuacje majątkową, o to że nie mają gdzie indziej się podziać, czy chociażby o zdrowie czy nawet życie. W takich sytuacjach mamy związane ręce, i tak naprawdę poprzestajemy na spisaniu notatki służbowej. I ku przerażeniu wielu, właśnie to zdarza się najczęściej.

Jednak nie należy oceniać książek po okładkach. Wrzucanie wszystkich do jednego worka jest bardzo krzywdzące. Jest wielu koneserów tanich win, którym przemoc jest obca. Nie pochodzą oni z patologicznych rodzin, ani sami takich nie tworzą. Kilka tygodni temu, kiedy byłem u mojej mamy w sklepie, rozmawiałem z człowiekiem, który przez wielu nazywany jest człowiekiem lasu. I nie chodzi tu bynajmniej o popularnego swego czasu gangstera z tamtych stron. Człowiek lasu to mężczyzna w wieku około 60 lat, który w pewnym momencie swojego życia stwierdził że zostawia to co ma, i postanowił zamieszkać w lesie. Obecnie nie ma rodziny, żadnych bliskich. Żyje z zasiłku. Ubrania dostaje od pomocy społecznej lub Caritasu. Zimę spędza w miejskich noclegowniach. Jednym słowem – funkcjonuje. Przychodząc na zakupy kupuje produkty z wyższej półki. Do nosa zawsze musi mieć chusteczki, gdyż twierdzi że nie godzi się wycierać twarzy papierem toaletowym. Wszystko przypomnijmy przy życiu z zasiłku, gdyż nie podejmuje on żadnej pracy zarobkowej. Z rozmów z nim wywnioskować można że jest inteligentnym, aczkolwiek zagubionym człowiekiem, którego życie w lesie bardzo zmieniło. Wielu ludzi odstrasza fakt, iż twierdzi on że zbyt częste mycie szkodzi, i robi to, jak sam mówi, około raz w miesiącu, w miejskiej noclegowni. Nie trudno się domyślić że przez brak higieny popadł w choroby, m.in. skóry, która to pokryta jest niegojącymi się ranami. Nie uznaje on lekarzy, więc przykłada rany jedynie nasączonymi wodą chusteczkami higienicznymi twierdząc, że się zagoją. Ale oprócz tego, nie jest mile widziany poprzez zapach, jaki pozostawia w pomieszczeniu na długie godziny po wyjściu. Nikt tak naprawdę nie wie co skłoniło tego człowieka do tak radykalnej zmiany życia. Bardzo możliwe że zmaga się on z zaburzeniami psychicznymi, które są bagatelizowane zważywszy na fakt, iż jest on osobą nikomu nie wchodzącą w drogę.

Nie każdy żul cechuje się taką niską szkodliwością. Niewątpliwie wiele było również związanych z nimi sytuacji wręcz komicznych, jak ta, kiedy lekko już podpity pan prosił przy kasie o pół litra czystej wódki, cztery piwa, i piwo. Jednak często sytuacje te są znacznie mniej zabawne. Często zdarzają się osoby agresywne, których motyw agresji wcale nie musi być jasny, a więc są to osoby niebezpieczne. Często zdarza się że osoba taka próbuje coś ukraść. Zwykle są to sytuacje gdzie paradoksalnie kradzione jest jedzenie, ale nie alkohol, za który płacą zawsze odliczoną gotówką. Bójki pod sklepem, czy opryskliwe komentarze pod adresem klientów, a czasem również pracowników sklepu, gdyż nie chcieli dorzucić się do kolejnego piwa. A kiedy dochodzi do konfrontacji, nie ważne jakich użyjesz argumentów, żaden i tak nie jest w stanie nic zmienić. Więc kiedy po wielu prośbach nic się nie zmienia, sprawa zgłaszana jest na policję, która i tak ma związane ręce. Bo nawet jeśli przyjadą, to następnego dnia wszystko zaczyna się od początku. Jedyne co policja robi w takich sprawach, to może odwieźć takie osoby na Izbę Wytrzeźwień, z której często wracają znów w to samo miejsce. Nie wypisuje się również mandatów, bo każdy wie że i tak ich nie zapłacą, a nie ma innego sposobu ich egzekwowania, gdyż osoby te często nie posiadają nic, więc straszenie policją przestaje mieć jakikolwiek sens.

Od lat obserwuję żuli przy pracy. Zbierają butelki, puszki, złom, tylko po to by je sprzedać, i za otrzymane pieniądze zakupić alkohol. Osoby te sięgną do wielu metod, o którym nam się nawet nie śni, byle by tylko zaspokoić na przykład głód nikotynowy, bo kto by wpadł na pomysł żeby zbierać wyrzucone przez innych pety, tylko po to by z pozornie zużytego już papierosa, otrzymać choćby jeden buch, i wciągnąć go w płuca.

Dla wielu utrzymywanie się z zasiłków stało się sposobem na przetrwanie. Jeśli do tego dodać żebranie, co według wielu badań często jest jedynie sposobem, i to dość udanym, na wyłudzenie pieniędzy, wychodzi na to że w taki sposób spokojnie można żyć. W myśl zasady nie mam nic, nic mi nie zabiorą, tysiące osób funkcjonuje w naszym kraju, jak również za granicą. Tylko dlaczego zapomogi wypłacane są im z kieszeni tych osób, które uczciwie pracują, i odprowadzają podatki? Może, choć to przerażające, w przyszłości okaże się że to my robimy błąd? Bo przecież skoro coś mamy, to nam można to zabrać.


Reader's opinions

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


Continue reading